Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana...
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna...
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca...
Życie chyba na prawdę mnie nienawidzi, bo chce, żebym umarła, pomyślałam, oślepiona przez jasne światło. Otworzyłam oczy. Nie byłam w swoim pokoju. Pomieszczenie było ładne. Rozejrzałam się dookoła. Na stoliku stało zdjęcie rodziny. Jednak było ono odwrócone. Tak jakby ktoś nie chciał na nie patrzeć. Dziwne. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i weszła przez nie mała dziewczynka. Miała może z 5 lat, jak nie więcej.
- Wyspałaś się?- zapytała dźwięcznym głosem, który nie pasował mi do dziecka.
- Em... tak- rozejrzałam się po pomieszczeniu.- Możesz powiedzieć mi gdzie jestem?
- U mnie w domu- uśmiechnęła się.
- To rozumiem, ale jak się tu znalazłam?
- Mój brat cię przyniósł
- Brat?- w tym samym momencie do pokoju wszedł Lucas. Miał na sobie czarne rurki i tego samego koloru podkoszulkę, a na głowie czapkę- zgadniecie jakiego koloru? W rękach trzymał tacę z piciem.
- Melody, ile razy ci mówiłem, żebyś tu nie wchodziła?!- widać, że był zdenerwowany. Tylko czym?
- Ale przecież nic się nie stało- zaprzeczyłam szybko.- Zapytała się mnie tylko czy się wyspałam
- Ach, nieważne- postawił tacę koło mnie na łóżku.- Teraz możesz iść
I dosłownie wypchnął siostrę za drzwi. Patrzyłam na to ze zdziwieniem, ale nie miałam odwagi zapytać.No bo... Rozumiecie coś takiego? Siedzę na łóżku kapitana drużyny footballowej na dodatek w jego pokoju, ba, w jego domu i jeszcze przyniósł mi wodę... I WEŹ TU NORMALNIE ODDYCHAJ! Kiedy już pozbył się tej małej istotki z pomieszczenia, usiadł na łóżku obok mnie.
Oddychaj, oddychaj, oddychaj, oddychaj, oddychaj
- I jak się czujesz?- zapytał, patrząc w moje oczy. Kkhalfihlifuoeihgihlofiuo... On chce, żebym zeszła z tego świata. Na pewno tego chce!
- C-co ja t-tutaj robię?- Yhym... Jąkaj się jeszcze bardziej...
- Zemdlałaś w szkole. Twojego taty nie ma w domu. Postanowiłem zabrać cię do siebie. Els przyniosła twoje ubrania jakbyś chciała się przebrać
- Czemu to robisz?- to pytanie męczyło mnie od samego początku. DLACZEGO?!
- Bo się martwię?- otworzyłam aż usta ze zdziwienia. Martwi się. O mnie. Umrę ze szczęścia! Chciałam coś powiedzieć, ale wstał z miejsca. - To ja cię zostawiam, żebyś się przebrała- i wyszedł.
Czy to było subtelne zwrócenie uwagi na to, że śmierdzę?
...
Chyba tak.
Wstałam z łóżka i podeszłam do fotela, na którym leżały moje ubrania. Wzięłam je i udałam się do łazienki. Po 10 minutach wyszłam. Wyjrzałam na korytarz. Było cicho. Postanowiłam zejść na dół. Idąc schodami, patrzyłam na obrazy na ścianach. Jedne przedstawiają całą jego rodzinę, inne tylko jego albo siostrę. Niestety nie ma zdjęcia, na którym są razem. Szkoda, bo są naprawdę są do siebie podobni. W salonie zastałam Melody, jak dobrze pamiętam, oglądającą bajki.
- Jest w kuchni- powiedziała, odwracając się do mnie. Prawdopodobnie w tym momencie miałam zdezorientowaną minę, co nie uszło uwadze małej. - No Lucas, no!
Zaśmiałam się ze swojej głupoty. No bo kto inny mógłby być w kuchni jak nie on? Poszłam we wskazane miejsce. Zobaczyłam tam L. robiącego śniadanie.
- Księżniczko, tylko różowego fartuszka ci brakuje- powiedziałam do niego ze śmiechem. W kuchni wyglądał bardzo zabawnie.
- Ej! Ja tu próbuję być miły i zrobić nam obiad, a ty się ze mnie naśmiewasz?- obiad?! To ile ja spałam?! Spojrzałam na zegarek. 14:05! Wow, to nieźle sobie pospałam.
- Po prostu nie pasujesz mi do kuchni- podeszłam do niego, żeby zobaczyć co gotuje.
- A gdzie ci pasuję?- zapytał mnie, obracając się w moją stronę.
- Do kanapy- Melody usiadła na krześle obok nas. - Jesteś strasznym leniem
- Wcale nie- powiedział Lucas. - Kłamiesz
- A czemu miałabym? Jesteś leniwy i to prawda
- Nie e?
- Nie e?! A ile ty masz lat?! Trzy?!- zaczęłam się śmiać jak to usłyszałam. To dziecko właśnie pojechało osiemnastolatka. Kocham ją! Lucas tylko otworzył buzię, ale szybko ją zamknął. Przybiłam z Melody piątkę.
- I ty przeciwko mnie?- popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek. Wiedziałam, że udaje złego, mimo to zaczęłam się cofać do tyłu. I tak zaczęła się nasza gonitwa po domu. Z 20 minut tak biegaliśmy. Niestety ktoś w końcu musiał się poddać i tym kimś byłam ja. Lucas oczywiście musiał mnie wziąć na ręce. MUSIAŁ.
- Teraz wyglądacie jak para- powiedziała Melody, która znalazła się koło nas. - Każde pary się całują, więc wy chyba też powinniście
Spojrzeliśmy po sobie. Nasze twarze dzieliły centymetry. Patrzyłam w jego oczy. Zatraciłam się w nich. Czarne, brązowe? Sama nie wiem. Wiem tylko, że są wyjątkowe. Czułam jak serce mi przyspiesza. Jego zresztą miało tak samo. Czułam, że rumieńce to już mam bordowe. Spuściłam wzrok. Jednak on nadal się na mnie patrzył. I to tak perfidnie.
- A co wy tu robicie?!- usłyszeliśmy głos, który dochodził z korytarza. Lucas od razu mnie puścił i stanął obok. Kobieta, która tam stała była... Perfekcyjna? Idealnie dobrane ubranie, ani jednej zmarszczki na twarzy. Była piękna to trzeba było przyznać.
- Myślałem, że wrócisz dopiero jutro- powiedział L. przez zaciśnięte zęby. Nie cieszył się z tej wizyty.
- Zmieniłam plany- spojrzała teraz na mnie. Od razu przeszyło mnie takie...Zimno? Tak to chyba to. Jej spojrzenie zamrażało. Było takie zimne i oschłe. Jakbym jej dzieci zabiła. Kobieta wpatrywała się we mnie przez dłuższą chwilę po czym zwróciła się do Lucasa.
- Obiad już jest zrobiony, prawda?
- Tak, mamo
Zamurowało mnie. MAMO?! Czy on użył tego słowa? MAMA? Ta kobieta wyglądała na może 30 lat, a jak on jest jej synem...
Niemożliwe.
Chwilę później siedzieliśmy już wszyscy przy stole.
- Może przedstawisz mi koleżankę?- zapytała jego mama, popijając wino.
- Emm... To jest Maya. Chodzimy razem do szkoły
- Czyli, że TA dziewczyna chodzi do najlepszej szkoły w Londynie? Hmm... Nie wygląda
Zabolało. Nawet bardzo. Nie wszyscy rodzą się w bogatych rodzinach. Przynajmniej mam na jedzenie i ubrania, to chyba wystarczy, prawda?
- Mamo- syknął ostrzegawczo Lucas, ale po tej kobiecie to spłynęło.
- Skoro to najlepsza szkoła w mieście to czemu wpuszczają do niej osoby, które na pewno dorabiają sobie na ulicy, stojąc pod latarnią
Lucasa zamurowało. Tak jak i jego siostrę. Może nie znała znaczenia tych słów, ale wiedziała, że są nieodpowiednie. Mądra dziewczyna. Odchrząknęłam i podniosłam się z miejsca.
- Yyy... Lucas, dziękuję za obiad... Będę się chyba już zbierać- powiedziałam.
- Och nie idź jeszcze- drwiący uśmieszek jego matki mnie zabijał. JAK ONA MOGŁA?!- Nie chciałabyś pozmywać naczyń czy może posprzątać w mieszkaniu. Z tych latarnianych pieniędzy nie da się wyżyć, prawda? Dołożę wszelkich starań, żeby mój mąż zatrudnił cię tutaj jako pokojówkę, skusisz się?
- Miło mi było poznać panią pani Hale- odpowiedziałam spokojnym głosem, na co ona uniosła brwi. - Szkoda tylko, że nie wie pani nic o mnie i mojej rodzinie. Mówienie złych rzeczy na drugą osobę jest niestosowne, kiedy widzi się je po raz pierwszy. W ogóle jest to nie poprawne. Jednak nie mam pani tego za złe. Nie każdego trzeba lubić, prawda? Jednak chcę, żeby pani wiedziała, że ja toleruję panią i pani opinię o mnie, bo nie jestem u siebie. Gdyby jednak pani była w moim domu... Wyrzuciłabym panią z domu. Oczywiście nie mogę się równać z pani poziomem inteligencji, ale nawet ja wiem, że tacy jak pani kiedyś skończą na dnie. Trzeba tylko trochę poczekać. Miłego dnia życzę- powiedziałam na odchodne. Kiedy wyszłam za drzwi poczułam... Dumę? Tak, dumę. Byłam dumna z siebie, że nie wybuchłam, że byłam spokojna do samego końca mimo, że jej słowa paliły jak trucizna. Czemu nasze społeczeństwo dzieli się na gorsze i te lesze? Mamy przecież takie same prawa, więc na jakiej podstawie oni mogą się sądzić za lepszych? Przecież nie jesteśmy chorzy, nie mamy jakiegoś upośledzenia... Jesteśmy normalni. Na dobrą sprawę to bez takich ludzi jak my, 'biednych' ludzi, ci 'lepsi' nie mieliby niczego. Ani drogich butów, ani jedzenia, ubrań... To wszystko nasza zasługa, a oni tak się nam odpłacają. Śmiejąc się z nas, poniżając. Jesteśmy jednym społeczeństwem i jak dla mnie to wielka porażka. Idąc tak ulicą, rozmyślałam o tym dlaczego L. tak bardzo boi się swojej matki. Było to widać na kilometr, ale dlaczego?
- MAYA!- usłyszałam krzyk. Odwróciłam się i od razu poczułam czyjeś ramiona oplatające moje ciało.- Strasznie przepraszam cię za mamę
Lucas.
- Nic się nie stało- powiedziałam w jego kurtkę. Był tak silny, że nie mogłam się ruszyć.
- Moja mama cię obrażała, a ja nie zareagowałem- przytulił mnie mocniej. - Jestem kretynem
- Zaraz będziesz kretynem jak mnie udusisz- tak właściwie to chciałam się uwolnić tylko dlatego, że jego perfumy były zbyt cudowne i mogłabym zemdleć na środku chodnika.
- O, masz rację, przepraszam- puścił mnie. POWIETRZE!!
- Ile razy będziesz mnie jeszcze przepraszał?!- było to irytujące. Serio.
- Bardzo dużo- uśmiechnął się, zakładając mi swoją kurtkę na ramiona. - Jest zimno. Nie chcę, żebyś się przeziębiła
- Ale teraz to tobie będzie zimno
- Martwisz się o mnie. Słodko- powiedział, a ja spłonęłam rumieńcem. Nie o to chodziło, nie o to.- Jesteś śliczna kiedy się rumienisz
- Nienawidzę cię, wiesz?- naburmuszyłam się jeszcze bardziej, wydymając policzki.
- Tak, tak- westchnął. - Już to kiedyś słyszałem
- Hmm... Ciekawe dlaczego?- zapytałam sarkastycznie.
- Bo jestem cudowny- wyszczerzył się do mnie.
- Yhym... Taki Skromny Książe- uśmiechnęłam się na te słowa.
- Hmm... Pozwolisz, aby Książe zabrał swoją Księżniczkę na gorącą czekoladę?
- No niech ci będzie- powiedziałam. Tylko, żeby skończył gadać. Przeanalizowałam jego wypowiedź jeszcze raz... Księżniczka. Książe. CZEKAJ, CO?! Zanim zdążyłam zaprzeczyć Lucas już dawno był przede mną. Nie pozostało mi nic innego jak pobiec za nim.
Ciemność. Nie wiem gdzie jestem. Wnioskując po zapachu i konturach, mogłam sądzić, że gdzieś daleko. Nigdy nie byłam w tych rejonach. Na pewno jestem gdzieś za miastem. Idę przed siebie. Pod nogami czuję dość duże kawałki kamieni. Potykam się. Leżę na ziemi. Tory. Słyszę dźwięk. Jedzie pociąg. Nie mogę się podnieść. Coś mnie przytwierdziło do ziemi. Nie chce puścić. Krzyczę. Odpowiada mi cisza. Pociąg jest coraz bliżej. Nagle pojawia się ON. Jest piękniejszy niż zwykle. Podnosi mnie. Z taką łatwością jak piórko. Jestem w JEGO ramionach. Boję się. Jest niebezpieczny. Wiem o tym, ale nie mogę trzymać się z daleka od NIEGO. Tak jakby coś mnie do NIEGO przyciągało. Unosimy się w powietrzu. Latamy. JEGO skrzydła są cudowne. Nie powinnam, ale dotykam chociaż jednego pióra. Miękkie. Delikatne. Nie widzę JEGO twarzy. Jest dla mnie zagadką. Chciałabym wiedzieć. Nie wiem, co zrobić. Jesteśmy na ziemi. Przybliża się. Czuję, że za chwilę eksploduję. Chcę uciekać. Nie ma dokąd. ON i tak by mnie znalazł. Jest jak stróż. Anioł Stróż. Gdyby nie czarne pióra na skrzydłach byłby archaniołem. Więc kim jest? Chcę go o to zapytać, ale słowa grzęzną mi w gardle. Popatrzyłam w górę. Czarny śnieg. Znowu. Poczułam JEGO dłoń na moim policzku. Chciałam ją strzepnąć, ale nie mogłam. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, kiedy...
- Aż tak bardzo zanudzałem?- zapytał mnie Lucas. Popatrzyłam na niego za zdezorientowaniem w oczach. - Przespałaś prawie 3/4 drogi- wyjaśnił.
- To ja spałam?- ten sen był taki realistyczny. Chociaż... Czarny śnieg... Tak, to musiał być sen.
- Całą drogę, ale teraz jesteśmy już na miejscu
- Boże, przepraszam- powiedziałam zawstydzona. No świetnie! Jeszcze się przy nim skompromitowałam!
- Przepraszasz za coś, co nie zależy od ciebie? Byłaś śpiąca to zasnęłaś. Nic się nie stało- uśmiechnął się do mnie. Czy on chce, żebym na zawał zeszła?!- Niestety teraz musimy iść, bo mamy historię.
Mina od razu mi zrzedła. Pani Lewis mnie nie lubi. Przecież ja nic takiego nie robię. Siedzę cicho i uważam na lekcjach, a ona się czepia. Albo, że za krzywo siedzę, albo, że patrzę się na tablicę, a nie na nią. Może jeszcze zakaże mi oddychać na lekcji. Westchnęłam i wysiadłam z auta. Od razu powitały mnie mordercze spojrzenia moich koleżanek ze szkoły. No tak! Przyjechałam z Lucasem samochodem, siedziałam z nim, rozmawiałam, oddychałam tym samym powietrzem, co on... Jestem już martwa.
- Przyjdziesz na dzisiejszy mecz, skarbie?- zapytał mnie Matt, który nagle pojawił się koło mnie, obejmując ramieniem.
- Yyyy...- byłam strasznie zaskoczona. Po pierwsze, że powiedział do mnie skarbie, a po drugie, że uwiesił na moich ramionach swoją rękę. - Nie wiem
- Jak to?! Przychodzisz i koniec- powiedział pan od-dzisiaj-będę-cię-naywał-skarbie-bo-tak-jest-ładnie.
- Ale ja naprawdę nie wi...- nie dokończyłam, ponieważ ktoś mi przerwał.
- Myślę, że to dobry pomysł. Przyjdź. Będzie fajnie- znowu! Znowu to zrobił! Czy on nie wie, że jego uśmiech doprowadza dziewczyny do omdlenia?
- Hej, Meys- usłyszałam w oddali. Chwilę później pojawiła się Elena. Podeszłą do mnie i pocałowała w policzek, a chłopcom... Wróć. Lucasowi, posłała uśmiech.
- Hej- przywitałam ją. Wyglądała cudownie. Zresztą jak zawsze.
- Ej, Elena- zagadnął ją Matt. Po grymasie dziewczyny zgadłam, że nie chce z nim rozmawiać. I miałam rację
- Czego chcesz, człowieku, który nawet nie wie, co to jest mózg i jak go używać?
- Czemu z nami tak się nie witasz?- wszyscy dobrze wiedzieli, że chodziło o to czemu z nim się tak nie wita.
- Hmm... Zastanówmy się... Bo cię nie lubię? A nawet jakbym cię lubiła to i tak nie zasługujesz na moją uwagę. Meys, zbieraj się- zwróciła się do mnie. - Chłopcy chyba muszą jeszcze porozdawać autografy- wskazała palcem na wianuszek dziewczyn, które kroczyły w naszą stronę.
- To do zobaczenia na meczu- powiedział Lucas i puścił do mnie oczko. Jeeeeezu, ja nie wytrzymam! Boże, zabij mnie ktoś! On jest cudowny! Uspokój się, Maya. Przecież to tylko Lucas. Najprzystojniejszy chłopak w szkole... I jeszcze puścił do ciebie oczko! Elena, moja wybawczyni dziękuję ci, że mnie za sobą ciągniesz, bo bym na nogach nie ustała.
- A więc Lucas, tak?- zapytała mnie, kiedy byłyśmy już w szkole. - Miłość jest cudowna
- C-co? J-jaka miłość? E-Elena, co ty bierzesz?
- Jak na razie nic, ale to się może zmienić. A wracając do tematu... On ci się podoba.
- Wcale nie!- zaprzeczyłam szybko. - Jesteśmy tylko znajomymi ze szkoły. T-Y-L-K-O znajomymi
- Yhym... A ja nazywam się Gertruda i mam ogród, w którym hoduję bakłażany- nie. Ona nie była sarkastyczna. - Rumienisz się za każdym razem, kiedy jest obok. I do tego robisz się bardziej nieśmiała. Mówię ci. To miłość.
- Głupia jesteś- powiedziałam, ale i tak wiedziałam, że z rumieńcami miała rację. Tylko nie byłam pewna, czy ktoś inny też je widział. - Poza tym nie tylko przy nim jestem nieśmiała. Taka już moja natura, co zrobić?
- Dlatego się przyjaźnimy- powiedziała do mnie Els. - Ty mnie będziesz uspokajać jak będę chciała komuś złamać nos, a ja będę wyciągać cię z opresji. Mam tu na myśli, że nie będziesz musiała zostać z L. sama. Zawsze będę obok.
- Czemu jak powiedziałaś 'ktoś' od razu pomyślałam o bezmózgowcu?
- Bo miałaś rację. Taaak, on jest pierwszym kandydatem na liście do pobicia- popatrzyła na mnie i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Kiedy zadzwonił dzwonek, ruszyłyśmy do klasy.
Lekcja była w miarę normalna chociaż pani Lewis i tak się mnie o wszystko czepiała. Zostało nam 15min. do końca. Teraz to już będzie spokój... a może nie? Ktoś zapukał do drzwi. Oczy wszystkich skierowały się w tamtą stronę. Do sali wszedł... Kevin?!
- Dzień dobry- pokłonił się nauczycielce. Stare nawyki z dawnej szkoły zostają. - Chciałem tylko dać coś Mayi
Wszyscy teraz wpatrywali się we mnie. Ja za to miałam szeroko otwarte i oczy, i buzię. Yah, jakim prawem on tu przyszedł?!
- Y-y-y, oczywiście- wybąkała nauczycielka. Oszołomiła ją pewnie uroda mojego brata. Naiwna. Pod tą słodką buźką kryje się diabeł wcielony, który właśnie teraz chce zrujnować mi życie. Dlaczego?!
- Ej, śliczna! Nie zostawiłaś czegoś w domu?- zapytał mój brat, trzymając moje klucze w ręce.
- To nie mogłeś mi o tym normalnie powiedzieć przez telefon tylko wpadasz do mojej szkoły od tak, żeby mi klucze wręczyć? A co jakby cię któraś z dziewczyn rozpoznała?- powiedziałam po koreańsku.
- Nie martw się, śliczna, o mnie. Złość piękności szkodzi- oczywiście musiał powiedzieć to po angielsku, żeby wszyscy zrozumieli. On mnie wykończy!- Trzymaj, bo się spieszę. W domu pogadamy- wcisnął mi klucze w rękę, pocałował w policzek po czym udał się do wyjścia. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Zagryzałam wargi, żeby tylko nie krzyknąć jaki on jest głupi. Kiedy szłam do swojej ławki, Els patrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
- Nie chcesz wiedzieć- podpowiedziałam jej przez zaciśnięte zęby. Reszta lekcji minęła spokojnie. Dzwonek obwieszczający przerwę, zadzwonił znacznie szybciej niż się spodziewałam. Może to i lepiej? Następną lekcją wył w-f. Nie to, że byłyśmy jakimiś fankami kopania piłki, czy biegania, ale poszłyśmy tam szybciej ze względy na to, że, jak twierdzi Elena, jest za mało czasu na przebranie się. Taaaak, bo oczywiście każdemu nie starcza 10min. na przebranie się to ja jestem dziwna, a nie Els. Kiedy weszłyśmy do szatni, powitaly mnie mordercze spojrzenia reszty koleżanek. Jedna z nich, Cassidy, podeszła do mnie, z wystawionym przed siebie palcem.
- Ty- pokazała na mnie. - Myślisz, że nie wiem, co kombinujesz
- A-ale, co ja kombinuję, co?- zapytałam, nie wiedząc o co chodzi.
- Chcesz mi odebrać Lucasa
- ŻE JA, CO?!- teraz to już przesadziła. Przecież ja z nim nawet nie umiem normalnie porozmawiać...
- Nie udawaj. To, że jesteś nowa w szkole, nie znaczy, że masz mi przeszkadzać. Lucas będzie moim chłopakiem i nie przeszkodzi mi w tym- tu zmierzyła mnie wzrokiem. - Taka brzydko ubrana i bez gustu dziewczyna
- No tak, bo żeby być kimś to trzeba ubierać się na różowo i świecić tyłkiem po całej szkole w za krótkich spódniczkach- włączyła się do rozmowy Elena. - Weź dziewczyno się odsuń, bo mi swoimi perfumami powietrze zabierasz
- Pfff- Cassidy machnęła włosami i zwróciła się do mnie. - Jeszcze raz zobaczę cię przy nim to...
- To co? Zabijesz ją miotaczem do cyrkonii? - Els się zaśmiała. Potrafiła mnie obronić... I za to jej dziękuję. - Albo zakażesz jej na siebie patrzeć? Uwierz mi. Ja bym się z tego cieszyła
Elena chciała coś jeszcze dodać, ale dzwonek jej przeszkodził. Przebrałyśmy się szybko i udałyśmy na salę.
Jakie byłyśmy zdziwione, kiedy odkryłyśmy, że będziemy mieć w-f na dworze, ponieważ 'jest ładna pogoda'
Na nic nie zdały się nasze błagania zostania w sali. I tak musiałyśmy wyjść. Nie chciałam ćwiczyć na dworze, ponieważ...
- Dziewczyny, a co wy tu robicie?- zapytał zdziwiony Matt. No właśnie. Ponieważ Lucas i jego drużyna ma trening przed meczem. Jakoś nie mam ochoty, żeby gapili się na mnie jak gram.
- Przyszłyśmy wydoić jednorożca, ale niedźwiedź zabrał nam małpę, która robiła za krzesło- odpowiedziała sarkastycznie Els. Chyba nie zrozumiał, bo teraz wpatrywał się w nią i mrugał oczami. - W-f mamy, palancie!
- To trzeba było tak od razu
Elena westchnęła zirytowana. Ją to łatwo było zdenerwować. Rozejrzałam się po boisku. Widziałam wszystkich oprócz jednej osoby.
- Rozglądasz się za szczęściem czy raczej kogoś szukasz?- usłyszałam głos tuż przy moim uchu. Lucas. Odskoczyłam jak oparzona.
- Nie wiesz, ze nie wolno straszyć ludzi? Mogłam tu zemdleć- powiedziałam oburzona i wydęłam policzki.
- Oooo... Zobacz jaka słodka- Lucas zwrócił się do Matta, który wykłócał się o coś z Eleną. Trzymał mnie za policzki i tarmosił.
- Ej, ej, ej! Jej jeszcze kiedyś przydadzą się policzki, tak? - Els ruszyła mi na pomoc i odciągnęła ręce L. od mojej twarzy.
- Dziękuję- uśmiechnęła się do mnie.
Nagle zobaczyłam na budynku grecką omegę. Taką jak wtedy na zajęciach. Teraz emanowała jakimś dziwnym światłem. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć i miałam zawroty głowy.
- Em... Maya, wszystko dobrze?- zapytał mnie Lucas, widząc, że coś jest nie tak.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo przed oczami zrobiło mi się czarno i zasnęłam.
Od razu skierowałam się do kuchni. Byłam głodna jak nigdy w życiu. Zajrzałam do lodówki. Zobaczyłam wszystko starannie poukładane w pojemniczkach wedle koloru i chyba w porządku alfabetycznym. Wzięłam pierwsze lepsze pudełko z półki i otworzyłam.
- No to na kolacje jemy... łososia- powiedziałam do siebie. To całkiem miło ze strony Dorothee. Była ona naszą gosposią, sprzątaczką i pokojówką w jednym. Jak na swoje lata jest bardzo wysportowana...i nienormalna... No bo kto biegłby za samochodem tylko dlatego, że zapomniałam śniadania? Zastępowała mi praktycznie matkę... choć nigdy by się do tego nie przyznała. Wiem też, że bardzo mnie lubi, ale nie okazuje tego w żaden sposób. Bardzo często na mnie krzyczy i wytyka, co jest źle...ale i tak ją kocham. Usiadłam przed telewizorem i zaczęłam oglądać jakieś bajki. Tak. BAJKI. Jak nie oglądnę przynajmniej jednej, to nie mogę spać w nocy. Jest to dość nietypowe, ale co ja mam na to poradzić? Akurat leciała "Piękna i Bestia" Zawsze oglądałam je z bratem. Teraz pozostało mi tylko siedzieć w samotności i zajadać się jedzeniem, które i tak po jakimś czasie mi się znudzi. Mój brat- SungHyun, albo Kevin, jak kto woli, wyjechał i raczej już nigdy nie wróci. Ma 'lekki' konflikt z tatą. Prosiłam... Ja nawet błagałam, żeby nie wyjeżdżał, ale on miał mnie głęboko w dupie. Tak jak każdy w tej chwili. Bajka się skończyła, a ja dalej patrzyłam w telewizor. Nie chciałam być sama. Siedzenie w pustym domu przypomina mi o tym, że praktycznie nikt o mnie nie dba. Nawet Dorothee. Może i jest w domu w ciągu dnia, ale jak przychodzę ze szkoły to już jej nie ma. Smutne, ale prawdziwe. Miałam właśnie sięgnąć po pilota, kiedy nagle zgasło światło. To było dziwne, ponieważ sama widziałam jak tata opłacał rachunki za prąd. Do tego dołączyły się jeszcze dziwne dźwięki dochodzące z dworu. Nie dość, że zaczęło padać i grzmieć, to jeszcze miałam takie wrażenie, że ktoś jest razem ze mną w domu. Wstałam z kanapy i rozejrzałam się po salonie. Niebo dzisiaj było bezchmurne, tak więc księżyc oświetlał teraz całe pomieszczenie. Dziwne było to, że mamy czyste niebo, a jednak pada i grzmi. Natura chyba też mnie nienawidzi.Wstałam z kanapy i spróbowałam dojść do kuchni. Byłam już w przedpokoju, kiedy nagle usłyszałam dźwięk skrzypiącej podłogi. Dochodziły one z góry. Zamiast jak normalny człowiek uciec, ja wolałam sprawdzić, co dzieje się na 'moim' piętrze.Skierowałam się w stronę schodów. Kiedy byłam już na szczycie poczułam przeraźliwe zimno. Do tego doszły kolejne dziwne dźwięki. Byłam już totalnie przerażona, więc szybko pognałam w dół. Zatrzymałam się w połowie salonu. Rozejrzałam się, kiedy nagle coś za mną skrzypnęło. Wzięłam szklaną figurkę do ręki i obracając się, rzuciłam nią w przestrzeń. Usłyszałam dźwięk upadającego przedmiotu i czyjeś przekleństwa... Nie należały jednak one do taty. Nagle światło się zapaliło, a moim oczom ukazał się mój brat... z krwawiącą ręką i zdezorientowaną miną.
- S-SungHyun?! Co ty tu robisz?!
- Krwawię!- jęknął w odpowiedzi.
Szybko pobiegłam po apteczkę. Kiedy wróciłam Kevin siedział na kanapie i wpatrywał się jak krople krwi na jego ręce spadają na podłogę.
- KEVIN, JA JĄ WCZORAJ MYŁAM- wydarłam się na niego.
- Nie trzeba było rzucać we mnie... tym czymś- odburknął, urażony tym, że na niego naskoczyłam.
- Przestraszyłeś mnie- powiedziałam już spokojniej, opatrując jego rękę.
Nastała chwila ciszy... Boże, gdyby tylko chwila. Miałam wrażenie, że to ciągnęło się w nieskończoność. Musiał przyjeżdżać. Akurat teraz, kiedy wszystko miało być dobrze. Kiedy ja poradziłam już sobie z myślą, że mój własny brat wolał jakiś zespół i karierę, ode mnie. Teraz na nowo chce mi się płakać... Ale nie dlatego, że wyjechał. Dlatego, że przyjechał, a ja zdałam sobie sprawę, że jednak tęskniłam... A nawet bardzo. Czułam jak mi się przygląda. Nie chciałam się rozpłakać przy nim. Chciałam, żeby zobaczył, że jestem silna... Że nie zrobiło na mnie wrażenia to, że nas opuścił... Że mnie opuścił. Jednak nie dałam rady i już po chwili pierwsze łzy spływały mi po policzkach prosto na jego rękę.
- Przepraszam- powiedział, ścierając moje łzy. - Przepraszam... Byłem głupi... Ja...
- Myślisz, że to coś pomoże?- zapytałam go. - Kilka przepraszam i tyle? Nie było cię. Zniknąłeś. Zostawiłeś mnie samą... na dwa lata. Dzwoniłam do ciebie. Nigdy nie odbierałeś. Pisałam. Zero reakcji. Czułam się okropnie. Miałam wrażenie, że to wszystko moja wina... Że to przeze mnie wyjechałeś... Ale kiedy się dowiedziałam, że ty zadebiutowałeś w zespole, masz super fanów i przyjaciół... Poczułam się jakbym zeszła na drugi plan. Jakbym nie była dla ciebie ważna. Śledziłam każdy wasz ruch. Wywiady, teledyski, spotkania z fanami tylko dlatego, żeby ciebie zobaczyć... Ale kiedy tata uświadomił mi, że ty już nie wrócisz... Że masz lepsze życie...Odpuściłam. Przyzwyczaiłam się do tego, że praktycznie nie mam brata... Jest on gdzieś tam w domyśle, ale nikt go nie bierze pod uwagę. Kiedy ja miewałam problemy z kolegami ze szkoły, ty bawiłeś się świetnie... Beze mnie. Zaczęłam wierzyć w to, że o mnie zapomniałeś. Uwierz mi... Naprawdę miałam taką nadzieję. Nie chciałam cię znać...Nienawidziłam cię... Jednak nadal byłeś moim bratem. Te uczucia, które tak wypierałam...One nadal były. Nadal cię kochałam najmocniej na świecie...Bo w końcu miałam tylko ciebie. Naprawdę chciałam wierzyć w to, że nadal nie kochasz...Że pamiętasz o mnie... Ale coraz bardziej stawałam się realistką i po prostu przestałam. Teraz zjawiasz się w moim domu po dwóch latach niewidzenia się i czego oczekujesz? Że będę skakać na twój widok? Chciałabym się cieszyć, ale nie mogę, bo wiem, że zaraz i tak pojedziesz i mnie zostawisz... Tylko tym razem nie wiem na ile.
Teraz to już ryczałam. Zresztą nie tylko ja. SungHyun próbował się powstrzymywać, ale nie mógł. W końcu się uspokoiliśmy.
- To nie tak, ze o tobie zapomniałem- zaczął nagle. - Zawsze o tobie myślałem. Kocham cię. Jesteś moją młodszą siostrą. Tyle, że nie mogłem cię ze sobą zabrać. Ojciec by tego nie wytrzymał. Uwierz... Naprawdę nie chciałem, żebyś tak o mnie myślała...Żebyś mnie znienawidziła. Kocham cię, ale nic nie mogłem zrobić. Przepraszam.
- Nie nienawidzę cię- uśmiechnęłam cię. - Kocham cię, braciszku
- Hahahahaha... Ja ciebie też
Przytuliliśmy się. To takie przyjemne. Już od jakiegoś czasu prawie nikogo nie przytulałam. Miło jest to zmienić. Pozostało tylko jedno "ale"
- Kiedy wracasz?
- Za 2 miesiące- wybałuszyłam oczy, na co on się zaśmiał. - Razem z zespołem mamy koncert w Londynie. A ja przyjechałem wcześniej...Żeby się przywitać
Rozmawiałam z nim jeszcze bardzo długo. Leżałam głową na jego kolanach, tak jak to robiłam dwa lata temu. Opowiadał mi o tym jak to jest mieszkać z kilkoma innymi chłopakami w jednym domu. Nie zazdrościłam mu tego. Chociaż...Miał przyjaciół...Ale nie... Mieszkanie z chłopakami to nie najlepszy pomysł... I weź jeszcze się najedz jak oni ci wszystko zeżrą. W końcu chyba byłam już tak zmęczona, że zasnęłam.
Obudziło mnie mocna walenie w drzwi.
- Booooooże, co ja ci zrobiłam, że mnie tak nienawidzisz?!- jęknęłam i obróciłam się na drugi bok. Już powoli zasypiałam, kiedy nagle coś zimnego spadło na moją twarz. Krzyknęłam z przerażenia.
- KEEEEEVIN!!! CZY TY JESTEŚ NORMALNY?!- wrzasnęłam na mojego brata, który teraz stał przede mną z wiadrem i niewinną miną na gębie.
- Ale ja nie wiem o co ci chodzi- udawał. Ja wiedziałam, że udawał. No bo wiadro tak samo z siebie nie może wylać na kogoś zimna wodę, prawda?
- Ciesz się, że jeszcze żyjesz- powiedziałam z powagą. Spojrzałam na zegarek. 7:15!
- O nie...O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie- szybko zerwałam się z łóżka. Podbiegłam do krzesła na, którym wisiały moje ubrania i poleciałam do łazienki. Kevin przyglądał się temu wszystkiemu z podniesioną brwią.
- Śniadanie masz na dole- usłyszałam jeszcze. No nie! Lucas zaraz będzie, a ja nie jestem gotowa....Boże! A co jeśli się spóźnimy? To będzie moja wina. W końcu jakoś udało mi się umieścić wszystkie ubrania na miejscu. Kiedy robiłam makijaż usłyszałam głos Kevina z dołu.
- Maya, ktoś do ciebie
- Okej, już schodzę
Wybiegłam z łazienki i w ekspresowym tempie pozbierałam książki , zeszyty i potrzebne rzeczy do torby i ruszyłam w stronę schodów. Kiedy byłam już na dole oczywiście musiałam się o coś uderzyć. Wypadło na kant od komody. Pewnie będzie siniak, ale teraz to mnie mało obchodzi. Weszłam do salonu i to, co tam zastałam mnie wmurowało. Mój brat siedział sobie BEZ KOSZULKI W SAMYCH SPODNIACH OD DRESÓW na kanapie i mierzył Lucasa morderczym wzrokiem.
- No hej wam- przywitałam się. Obaj od razu na mnie spojrzeli. Lucas wydawał się trochę zmieszany, a Kevin wręcz odwrotnie. Podszedł do mnie i pocałował w policzek.
- Maya, słońce zrobiłem ci śniadanie- powiedział uśmiechnięty.
- To miło, ale nie wiem czy się nie spóźnimy do szkoły- w tym momencie spojrzałam na naszego gościa.
- Dowiedziałem się, że dzisiaj mamy na 9:00, tak więc lepiej by było gdybyś zjadła śniadanie- odpowiedział.
- A ty nie jesteś głodny, bo tak...
- Nie dziękuję- przerwał mi.- Jadłem w domu
Na śniadanie dostałam górę naleśników z bita śmietaną, czekoladą i truskawkami. Nie zjadłabym tego sama za chiny. Dlatego Kev mi pomógł. Zajęło nam to jakieś 15 min, ponieważ mój brat w międzyczasie zaczął odstawiać jakieś dziwne tańce i przez to nie mogłam pohamować śmiechu.
- No to możemy już jechać- powiedziałam do Lucasa, który nadal siedział w tym samym miejscu, co na początku. Na dźwięk mojego głosu wstał i udał się do drzwi. Otworzył je i wyszedł. Właśnie miałam przejść przez próg, kiedy zatrzymał mnie Kev.
- Przyjadę po ciebie do szkoły, okej?
- A nie boisz się, że...
- Równiedobrze fanki mogą zajść tutaj-przerwał mi.- To nic takiego
- No to dobrze. Bądź o 16
No i poszłam. Wsiadając do samochodu, zobaczyłam, że Lucas ma jakieś zadrapania na ręce. Postanowiłam o to nie pytać, bo co jak po prostu się potknął i wywrócił? Wyjdzie na to, ze się martwię, a co wtedy?
- Nie mówiłaś mi, że masz chłopaka- powiedział po chwili myślenia. Słysząc to, parsknęłam śmiechem.
- Ale Kevin to nie mój chłopak- powiedziałam, patrząc na niego.
- Serio? Bo myślałem, że...
- To źle myślałeś- myślałam, że uduszę za to SungHyuna. Głupie dziecko. - Kevin to mój brat
Widząc jego zdziwioną minę, zaczęłam się śmiać. No co za człowiek.
- Poza tym... Nie gustuję w starszych... A i najważniejsze... Chłopak musi posiadać mózg, a to- miałam na myśli mojego brata. - Go nie posiada
Lucas parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Nie mam czasu na chłopców. Musze się skupić na nauce- powiedziałam z powagą.
- Ale wiesz, że tak cały czas nie pociągniesz? W końcu będziesz musiała mieć chłopaka
- A co jeśli ja wolę pójść do zakonu?
- Uwierz mi... Nie chcesz
- A co? Byłeś już?
- Nie, ale zrobiłabyś przykrość prawie 1/4 chłopakom w naszej szkole
- Niby czemu tak myślisz?- zapytałam go.
- Jesteś ładna, a to wystarczy, żeby podobać się ludziom... Wiem coś o tym- trzepnęłam go w kolano.
- No tak... Skromny to ty jesteś
- A co? Może nie?
- Nie sądzę- powiedziałam z uśmiechem.
- Wiesz... Zawsze to mogę cię tu zostawić i pojechać dalej do szkoły
- Nie zrobiłbyś tego
- A założysz się?- no głupi. G-Ł-U-P-I.
- Nie, ale i tak mam racje- wystawiłam mu język. Zobaczyłam jeszcze jego uśmiech, a potem wpatrywałam się już tylko w drogę przed nami.
Park. Ciemność i lodowaty wiatr. Jednak ja siedziałam na ławce i czekałam aż coś się wydarzy. W oddali słyszałam przerażające krzyki i wrzaski. Przeraziłam się. Niestety nie mogłam wstać z miejsca. Jakby jakaś siła chciała mnie zatrzymać. W końcu zobaczyłam JEGO. Piękny jak zawsze. Ciemnobrązowe oczy były utkwione w mojej osobie. Chciałam uciekać. Jest niebezpieczny, boję się go, pragnę go dotknąć. Zbliża się do mnie. Jest już praktycznie przede mną, kiedy zaczyna padać śnieg. Tylko, że... jest on czarny. Cudowny. Chciałam złapać jeden płatek w rękę, ale ON pochwycił moją dłoń. Spojrzałam na NIEGO. JEGO oczy nie wyrażały żadnych emocji. Chcę się wyrwać, jednak nie mogę. Zmusza mnie do wstania. Teraz stoimy naprzeciwko siebie. Pochyla się w moją stronę i szepcze...
- Maya! Proszę mi powiedzieć, co jest takie ciekawe, że nie możesz skupić się na lekcji?- nauczycielka stała przede mną ze zdenerwowaniem w oczach. Spojrzałam na moją klasę. Wszyscy patrzyli się na mnie. No pięknie... Zrobiłam z siebie idiotkę już na pierwszej lekcji...
- Yyyyy... Przepraszam- powiedziałam do niej.Czułam się głupio. Była to moja pierwsza lekcja zajęć artystycznych, a już wpadłam.
- Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy
- Oczywiście
Kiedy ponownie spojrzałam na kartkę, zobaczyłam na niej znak. Był on ledwo widoczny, ale jednak. Przedstawiał grecką omegę. Chciałam bardziej mu się przyjrzeć, ale zniknął. Dziwne. Nie wnikając w to, co się przed chwilą stało, zaczęłam szkicować. Najgorsze było to, że musiałam to robić przy innych. Nie lubię jak ktoś patrzy na to, co robię. A tutaj bez tego się nie obejdzie. Dodatkowo kolejną taką przeszkodą było to, że siedziałam koło Lucasa- chłopaka, który podobał się wszystkim dziewczyną w mojej szkole. Sprawiło to to, że teraz kiedy mówi coś do mnie, a robi to nieczęsto, czuję na sobie morderczy wzrok moich koleżanek. Oczywiście chciałam zmienić miejsce, ale pani stwierdziła, że na końcu nie będę siadać, bo coś tam coś tam. No i tak zostałam wrogiem publicznym numer 1 wśród dziewczyn... I to w ciągu tygodnia...
- Jeśli dalej nie będziesz rysować pani Winston znowu będzie wrzeszczeć- usłyszałam. Był to Matt, który siedział koło mnie... Oczywiście, że ławki musiały być trzyosobowe... Teraz musiałam się użerać z nim i panem małomównym. Według mnie to nawet siedział za blisko. Prawie stykaliśmy się ramionami, a przecież niedawno miałam tyle wolnej przestrzeni...
- Nie mogę się skupić- powiedziałam, co po części było prawdą.
- To pewnie przeze mnie- oznajmił, na co ja zareagowałam podniesieniem brwi. - Zapewne myślisz o naszej jutrzejszej randce
- O CZYM?!- wytrzeszczyłam na niego oczy. Czy on sobie jaja robił?!
- No o naszej jutrzejszej randce, na którą Ciebie zapraszam- uśmiechnął się do mnie.
- Eee... Matt... To miło z twojej strony, ale...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ przerwała mi Elena.
- Boże człowieku- widać, że była lekko zirytowana. - Nie widzisz, że Maya nie jest zainteresowana Twoją ofertą? Mógłbyś się też od niej odsunąć, bo dziewczyna ledwo oddycha. To pewnie przez to, że zabierasz jej tlen.
Matt posłał jej mordercze spojrzenie, ale zastosował się do jej poleceń. Obróciłam się do niej i powiedziałam nieme 'dziękuje'. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. Nie wiem czemu ludzie w szkole jej nie lubią. To, że czasami jest sarkastyczna i wredna nie znaczy, że jest taka zawsze. Rozmawiałam z nią chyba z 8 razy i wydaje się być całkiem inna osobą. W końcu rozbrzmiewa dzwonek, a ja jestem uratowana. Pani W. kazała nam zabrać prace i dokończyć w domu. Jak fajnie, że nie musiałam tego kończyć na lekcji. Była długa przerwa, dlatego udałam się na stołówkę. Kiedy tylko tam weszłam, oczy wszystkich zwróciły się na mnie.
- Ej! Rusz się, bo wrośniesz w podłogę- usłyszałam Elenę i jej śmiech.
- Co jest dziwnego w tym, że jem na stołówce?- zapytałam ja.
- No wiesz... Masz na talerzu sałatkę... Wszyscy myśleli, że będzie to pies
- Nie jem psów... Jestem wegetarianką
- Wiem, ale oni nie- skierowałyśmy się w stronę stolika, który był na samym końcu sali. Elena zawsze tam jadała, a skoro nie miała nic przeciwko to poszłam za nią.
- Wiesz co? Chyba cie lubię- powiedziała dziewczyna, jedząc makaron.
- Serio?- byłam zdziwiona, bo ona pierwsza mi to powiedziała.
- Tak. Nie jesteś taka jak tamte plastiki- pokazała na stolik, przy którym siedziały cheerleaderki. - Jesteś fajniejsza. I ubierasz się normalniej.
Parsknęłam śmiechem. Ma racje. Nie noszę spódniczek, które ledwo zakrywają mi tyłek... No i nie mam kilogramów tapery na twarzy.
- Tylko wiesz- kontynuowała Elena. -Nie wiem czy wiesz, ale jak będziesz się ze mną przyjaźnić to zainteresowanie Matta może spaść do zera
- Może to i lepiej? Wkurza mnie. Jest taki nachalny
- Myślałam, że powiesz boski- popatrzałyśmy po sobie, a potem wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Zastanawia mnie tylko jedno... Co wiesz o Lucasie?- zapytałam ją.
- O panie wiem-że-jestem-wspaniały-ale-sie-do-tego-nie-przyznam?
- Yyyy... chyba tak
- Wiem o nim tylko tyle, że to kapitan drużyny footballowej i, że nie ma dziewczyny... Bo o to ostatnie ci chodzi, prawda?
- CO?!- zachłysnęłam się wodą, którą piłam.- Wcale nie
- Yhym... Jasne, jasne
- Słuchaj... Na lekcji się do mnie nie odzywa, a jak usiadłam na tamtym miejscu wszystkie dziewczyny popatrzyły na mnie z mordem w oczach. Mam się bać?
- Zważywszy na to, że to najprzystojniejszy chłopak w szkole, a do tego singiel... To tak... Masz się bać
- O rany
Nie zdążyłam nic więcej dodać, bo rozbrzmiał dzwonek na lekcje. Reszta zajęć minęła mi całkiem szybko. Może, dlatego że ktoś w końcu mnie lubi? Jak to na jesień przystało przez całą drogę podziwiałam żółto-brązowe drzewa. Postanowiłam wstąpić do Starbucksa po kawę dla mnie i dla taty. Na pewno nic nie pił ani nie jadł odkąd poszedł do pracy. Mój ojciec założył własną bibliotekę. Bardzo o tym marzył, ale w Tokyo nie miał takiej możliwości. Dlatego wyjechaliśmy do Wielkiej Brytanii. Poza tym nie chciał mieszkać w mieście, w którym miał tyle niemiłych wspomnień. Mama najpierw go zdradziła, a potem zostawiła dla jego najlepszego przyjaciela. A zrobiła to tylko dlatego, ze był on bogatszy od taty. Głupia materialistka. W końcu dotarłam na miejsce. Mimo tego, że biblioteka została otwarta kilka dni temu to już miała dużo klientów. Tata twierdził, że to dlatego, że ja mu pomagam. Tata i te jego wymysły. Ja i tak wiedziałam, że to dlatego, że ojciec naprawdę dba o to miejsce.Weszłam do środka. Tam od razu powitał mnie widok mojego rodzica, stojącego na drabinie i układającego książki w porządku alfabetycznym. Westchnęłam i weszłam głębiej do pomieszczenia. Powitałam panie, które siedziały w małej kawiarence.
- Przyniosłam ci kawę- powiedziałam, kładąc torbę na ladę.
- Tak, tak... Możesz rozpakować te pudła?- wskazał ręką na owe rzeczy.
- No dobrze- zabrałam się do roboty. Miałam rozpakować 5 wielkich pudeł i 3 małych. Jak miło. Zaczęłam otwierać już 2 pudło, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Pomóc ci?
Obróciłam się. Byłam w szoku. Przede mną stał Lucas. I jeszcze do mnie mówił.
- C-c-co ty tu robisz?- zapytałam, wpatrując się w niego jak w kosmitę.
- Pracuję?
- A no t-t-tak- JEZU, CZY JA MUSZĘ SIĘ JĄKAĆ?!
- Więc jak? Chcesz pomocy czy mam się zająć klientami?
- Yyyy... możesz mi pomóc
Przez 2 godziny walczyliśmy z tym, co tata kazał nam układać. Jednak muszę powiedzieć, że było całkiem fajnie. Nie mogłam się powstrzymać od patrzenia na niego. Raz nawet nasze oczy się spotkały. Ja spłonęłam rumieńcem, a on się uśmiechnął.Tak sobie myślę, że od dzisiaj polubię pracę w bibliotece. Spędziliśmy tam tyle godzin, że nawet nie zdaliśmy sobie sprawy, że jest już ciemno na dworze. Miałam dzisiaj wracać sama, ponieważ tata jechał na jakieś spotkanie.
- Lucas odprowadzisz Mayę do mojego domu, prawda?- zapytał ojciec, kiedy skończyliśmy pracę.
- Oczywiście, panie Cook- przytaknął mu. Zdziwiłam się, ale nic nie powiedziałam. Po paru minutach byliśmy już w drodze.
- Yyy... Mam nadzieje, że wiesz, że nie mieszkam w Londynie, prawda?- zapytałam go.
- Wiem. Mieszkasz tam gdzie ja- powiedział, a ja wybałuszyłam oczy. Jak to on mieszka... CO?!
- Serio?
- Nooo... Mieszkasz w Holmes Chapel... Kilka przecznic dalej ode mnie- uśmiechnął się do mnie. Świetnie. Nie dość, że muszę z nim chodzić do szkoły, 'pracy' to jeszcze mieszka koło mnie.... Te dziewczyny mnie znienawidzą... Jeszcze bardziej niż teraz
- Ekhm... Jedziemy autobusem?- zapytałam.
- Nie. Mam tu samochód... No chyba, że wolisz czekać godzinę na następny- widząc moją minę, otworzył rozbawiony drzwi pasażera i gestem zaprosił mnie do środka.
Jechaliśmy tak z 30 min. (uznajmy, że Holmes Chapel jest bliżej niż w rzeczywistości :)) Lucas prawie w ogóle się nie odzywał. Może to i lepiej... Przynajmniej mogę się skupić na czymś innym. Przez całą drogę podziwiałam krople wody, które spływały po szybie. Właśnie leciała moja ulubiona piosenka, więc zaczęłam cicho śpiewać. Naprawdę miło się z nim... hmm... milczało. Same jego towarzystwo jest wystarczające, żeby czuć się dobrze. Nagle poczułam, że ktoś stuka mnie w nogę.
- Już jesteśmy- powiedział do mnie Lucas. Nawet nie zauważyłam, że dojechaliśmy na miejsce.
- Yyy.. to dziękuję za podwiezienie i rozpakowanie pudeł- wysiadłam i powiedziałam jeszcze. - To do zobaczenia jutro
- Jak chcesz możesz jechać ze mną do szkoły. Przyjadę o 7:30- i ruszył.
Chyba nie miałam już nic do powiedzenia. Pokiwałam głową i udałam się do domu. W środku czekała na mnie kolacja i jeszcze kilka godzin odrabiania lekcji. Weszłam do salonu. Nie spodziewałam się, że ktoś może wejść za mną do domu nieproszony...
Wiecie, że życie jest niesprawiedliwe? Starasz się robić wszystko, żeby nie zawadzać nikomu, a i tak zawsze zrobisz coś nie tak.... Ja właśnie tak zrobiłam. Zamiast siedzieć sobie w moim przytulnym domu, na parapecie z czekoladą w ręce, patrząc na zachód słońca jestem zamknięta w piwnicy na jakimś odludziu. Do tego wpakowałam się w wojnę pomiędzy Łowcami, a Podziemnymi. Obecnie jestem uważana za wroga numer jeden dlatego czekam aż ktoś tu w końcu przyjdzie z siekierą w ręce i po prostu odrąbie mi głowę albo spali żywcem. Dowiedziałam się, że tacy jak ja nie mogą mieszać się w sprawy pozaziemskie, jednak tym razem coś czuję, że bez mojej pomocy się nie uda... Bo tylko ja wiem gdzie znajdują się Anioły Śmierci. Jednak może zacznę od tego jak to wszystko się zaczęło...